Wędrowanie Szlakiem Świętokrzyskim – dzień 1
Postanowiłem poświęcić kilka dni dla samego siebie. Dni, w których przemyślę to, co teraz zaprząta moją głowę. Odpocząć od bieżących problemów, a przede wszystkim pobyć w górach.
Pomysł na wędrówkę Szlakiem Świętokrzyskim chodził po mojej głowie już od kilku miesięcy, ale zawsze było coś ważniejszego. Coś, co nie mogło poczekać kilka dni. Ech…
Tym razem nie było odwrotu. W czwartek rano postanowiłem poszukać więcej informacji na temat szlaku i jak najlepiej spakować się na tę wyprawę.
100 km w 3 dni – to nie wydawało się ani wielkim wyzwaniem, ani też czymś, co mogłoby mi przysporzyć jakichkolwiek kłopotów. Oj, jakie było moje zdziwienie na szlaku. O tym odrobinę później.
Zacznijmy od początku. Informacji o przejściu szlaku najwięcej znalazłem na trzech stronach internetowych (linki* na końcu artykułu). Na ich podstawie przygotowywałem się do mojego wyzwania.
Moim celem była auto analiza swoich ostatnich działań, zachowań, ale też chęć pobycia w samotności, bez telefonów i Internetu. Potrzebowałem po prostu pogadać ze sobą samym.
Po analizie trasy uznałem, że trzy dni to będzie dobra spokojna wędrówka, bez spinania się i przeciążania. Teraz mogę już napisać – oj jak życie lubi płatać nam figla i sprawdzać to, co o sobie czasem myślimy i wiemy. 🙂
Sobota, skoro świt. 5:00 – rześko, wstałem z łóżka wiedząc, że za kilka godzin rozpoczyna się moja przygoda. Podekscytowany tym wydarzeniem szybko przeszedłem do porannych rytuałów, po nich do ostatniego przeglądu plecaka i w drogę.
Zapominałem kompletnie o tym, że są wakacje i weekend to wzmożony ruch na drogach. Przez to o mało nie spóźniłem się do Piotrkowa na jedynego busa, który miał mnie zawieźć do Kielc.
Wszystko skończyło się dobrze, w autobusie zameldowałem się na 2 minuty przed planowanym odjazdem. 🙂
I tu niespodzianka – w autobusie nie było ani jednego wolnego miejsca, jedynie to obok kierowcy, więc w sumie bardzo wygodne.
Dwie godziny później wysiadam na dworcu w Kielcach i mam godzinę do busa w kierunku Gołoszyc, gdzie miała rozpocząć się moja wędrówka. Trochę się przeliczyłem, bo pierwszy przystanek miał w Opatowie. Pomimo moich negocjacji z kierowcą, by zatrzymał się 10 km wcześniej, nic nie wskórałem. Moje spontaniczne plany już zaczynały brać w łeb.
Opatów – przystanek niedaleko starostwa. Teraz trzeba było jak najszybciej wyjść za miasto i złapać stopa do Gołoszyc. Oj, dawno już tak nie podróżowałem. Odzwyczaiłem się od takich rozwiązań.
Za miastem pierwsza niespodzianka, czyli długie podejście w cudownym słońcu – jakieś 32 stopnie i zero cienia. Na dodatek pobocze z linią ciągłą i nikt nawet nie mrugnął w moją stronę, żeby się zatrzymać.
Po jakichś 3 kilometrach tak „wspaniałej” wędrówki poboczem drogi, zacząłem wątpić, że ktoś mnie podwiezie na początek szlaku. Zazwyczaj mam szczęście do dobrych ludzi i tym razem też tak było. Pani podwiozła mnie na start, mówiąc że bardzo się spieszy, ale jej syn jest studentem i też czasem ma problem złapać stopa, więc ona teraz się zatrzymuje i pomaga innym. Licząc, że kiedyś jej synowi ktoś pomoże. Dziękuję za podwózkę i życzę zdrowia.
W końcu – jeśli nie znużyła cię jeszcze moja opowieść – zaczynamy wędrowanie Szlakiem Świętokrzyskim.
Kilkaset metrów za przystankiem na jednym z drzew widzę pierwsze oznaczenie czerwonego szlaku, już wiem, że za chwilę powinienem zobaczyć kamień z czerwonym punktem. Jest to znak rozpoznawczy początku lub końca szlaku.
Jest i on! Szybka fota i idę dalej, jeszcze na chwilę zatrzymuję się przy cmentarzu z I wojny światowej. Chwila refleksji, że mam szczęście żyć w czasach, w których nie muszę walczyć o wolność swoją i najbliższych.
Początek Szlaku Świętokrzyskiego to płaska droga w lesie, w zasadzie na skraju lasu. Jest piękne słońce, a co za tym idzie – jest też bardzo parno i po jednym kilometrze już czuję jak moje plecy zlane są potem. Muchy przyklejają się do karku, a komary próbują ukąsić niezauważone. W końcu w tym miejscu człowieka spotyka się bardzo rzadko.
Przecież „prawdziwi” ludzie gór omijają takie łatwe szlaki.
Cudownie jest wędrować samemu zostawiając w domu wszystkie niedokończone zadania, nieodpisane e-maile. Tylko ja, śpiew ptaków, a i jeszcze bzyk komarów i much. Tak więc nie jestem sam.
Te pierwsze kilometry to jeszcze ciągły natłok myśli wszystkiego, co jeszcze wczoraj było tak ważne a dziś po prostu odeszło na dalszy plan. Zostało zawieszone do wtorku. A jednak nie daje tak od razu zapomnieć o sobie. Przyłapuję się na tym, że jeszcze coś planuję, analizuję. Taka ma natura. Po kilku kilometrach w końcu natłok tych myśli odchodzi. Ja przemierzam dalej szlak. Temperatura jakby wzrosła, czuję że potrzebuję dużo więcej wypić wody lub izotonik.
Pierwsze podejście, które daje się zauważyć rozpoczyna się na 8 km (412 m n.p.m.) Ono prowadzi mnie na Szczytnik 554 m n.p.m. Tego dnia nie odczuwałem w ogóle zmęczenia na podejściach. Co więcej, zauważyłem, że jak zawsze na podejściu idzie mi się szybciej i przyjemniej.
Te ponad 3 kilometry schowane w pięknym lesie. Krok za krokiem, metr za metrem podążam w kierunku pierwszego szczytu. Choć, jak się okazało, nie znalazłem, w którym miejscu był ten szczyt, a może po prostu wszedłem w trasę wędrowca i nie dostrzegłem tego punktu. Czasem tak mam, że przechodzę obok jakichś miejsc nie zwracając na nie uwagi. I na tej wyprawie o jeszcze jednej ciekawej akcji napiszę.
W międzyczasie naprzeciw mnie pojawiły się pierwsze osoby. Dziewczyny zmierzały na koniec szlaku do Gołoszyc, dla nich to były już ostatnie kilometry. Z uśmiechem i rozgadane przemierzały Szlak Świętokrzyski.
Kolejne wzniesienie tego dnia, na które miałem wejść to szczyt Jeleniowski 533 m n.p.m., a zaczynałem od 391 m n.p.m.. On również usytuowany jest w lesie, a przynajmniej tak go zapamiętałem. 🙂
Jeszcze kilka kilometrów i miałem znaleźć się na pierwszym noclegu. Ten zarezerwowałem dzień wcześniej. Jeśli zamierzasz iść w lato na ten szlak, to polecam z wyprzedzeniem ogarnąć noclegi. Jest ich mało i dodatkowo w tym roku większość była zajęta do końca wakacji. Ze szczytu zostało już tylko 6 km, więc szybkim tempem zszedłem w dół. Tu w połowie zejścia byłem już poza lasem i zmierzałem w kierunku wsi Paprocice. Długa asfaltowa droga (byłaby dobra do podbiegów i podjazdów), choć mieszkańcy z samej góry pewnie nie są aż tak szczęśliwi gdy wracają do domu pieszo. 🙂 Po jednej i drugiej stronie domy, a w tle słychać kombajn i snopowiązałkę – żniwa w pełni.
Ten moment przywołał wspomnienia wakacji u dziadka, gdy mogłem razem z nim jeździć na zbiory żyta, pszenicy czy owsa. To dawne czasy, ale nadal pamiętam jak czekaliśmy do późnych godzin na kombajn, który miał wymłócić zboże pod lasem. Czekaliśmy cierpliwie od popołudnia, przyjechał na nasze pole tuż przed północą, ja już spałem na wozie. Dziadek obudził mnie, tak się wcześniej umówiliśmy, że może uda się przejechać kombajnem. Nic z tego – operator był już zmęczony i wkurzony, a na dodatek po przejechaniu kilkudziesięciu metrów maszyna przestała działać. Podobno było to za sprawą dużej ilości chwastów (powój polny**). Nic z naszych planów. Musieliśmy wracać do domu z pustym wozem. Kolejnego dnia miało być lepiej.
Tak wspominając dziadka i wakacje na wsi zawędrowałem do Trzcianki, gdzie chciałem odpocząć przed kolejnym dniem. Zanim tak się stało dowiedziałem się ile jeszcze mam do przejścia, zanim mogę kupić coś na drugi dzień. O tym już w kolejnym poście, z którego również dowiecie się co wydarzyło się na 34 km, że ostatnie 3 km pokonałem w ponad 2 godziny.
Linki
https://lukaszsupergan.com/glowny-szlak-swietokrzyski-relacja-poradnik-praktyczny/
https://cotg.pttk.pl/odznaki/gsl/
**Powój polny (CONVOLVULUS ARVENSIS)
To gatunek wieloletni i trwały. Posiada rozbudowany system korzeniowy i między innymi to decyduje o tym, że jest chwastem trudnym do eliminacji. Na polach daje znać o sobie głównie w roślinach sianych bądź sadzonych w szerokich rzędach. Mniej powszechnie w zbożach czy w lnie.