Coś o mnie

Dzielę się tym jak wygląda moje życie.

Wędrowanie Szlakiem Świętokrzyskim – ciąg dalszy(dzień II)

Wędrowanie Szlakiem Świętokrzyskim – ciąg dalszy

Mocno rozgrzany promieniami słońca, zlany potem docieram pod adres Trzcianka 11. To tu dzień wcześniej zamówiłem telefonicznie nocleg plus obiad i śniadanie na drugi dzień. Agroturystyka „Przy Szlaku” (*link do noclegu). Pani Lidia poinformowała mnie, że jeśli jestem głodny to już obiad czeka. Zjem za chwilę, teraz marzył mi się tylko zimny prysznic i zdjęcie tych przepoconych ciuchów. Zimna woda to najlepsze lekarstwo na przegrzane stopy. Często korzystam ze strumieni, w których mogę się schłodzić. Po drodze nie mijałem żadnego, więc prysznic też jest ok.

Plecak górski sprawia, że pakuję się ekonomicznie, więc należy zrobić pranie po wędrówce, żeby mieć na jutro czystą koszulkę i spodenki. Do tego wystarczy odrobina szarego mydła.

 

Po kilku minutach schodzę na obiad, a tam czeka już na mnie krupnik. Dobrze, że Pani Lidka nalała tylko pół wazy, bo mógłbym się przejeść.

Gdy chodzę w górach mam wilczy apetyt, często zjadam też dużo słodyczy na takich wypadach – racuchy, bułki z jagodami, czekolada, batony. Tym razem było inaczej, bo od 2 tygodni nie jem słodyczy (nie, że na zawsze, tylko kilka tygodni oczyszczania ciała).

Dobra, wracamy do gór… Po pysznym obiedzie przyszła pora zrobić zakupy na niedzielę i być może na poniedziałkowe śniadanie. Wszędzie były informacje, że na szlaku jest mało sklepów. I tu niespodzianka, od noclegu do Biedronki (to był najbliższy sklep) dzieliło mnie 1500 m, a jedyne zmienne buty, które miałem ze sobą, to japonki. Zapowiadał się ciekawy spacer.

Co kupić – ustaliłem już po drodze, w końcu miałem trochę czasu do namysłu.

Cztery bułki, pasztet, maliny, dwa piwa 0%, a dodatkowo kupiłem jeszcze plastry na odciski i maseczkę łagodzącą do twarzy.

Maseczka (nie ta anty covidowa) okazała się bardzo pomocna na moje spieczone policzki.

Wypijam piwko, nastawiam budzi na 5:00 i spać. Jutro czeka mnie zdecydowanie dłuższy dzień, a temperatura ma być jeszcze wyższa.

Rano wstałem wypoczęty i zregenerowany. Poranne rytuały ograniczyłem do minimum – joga, medytacja, śniadanie i w drogę.

Ciekawie się rozpoczęło. Z panią Lidą tak się dogadałem gdzie jest szlak, że zamiast iść w kierunku Łysicy – poszedłem w stronę mojego startu. Na szczęście po jakichś 200 metrach obudziłem się i ogarnąłem, że to nie jest ten kierunek. Uważność… jak ja lubię z nią się droczyć, albo ona ze mną. 😊

 

Kilkaset metrów wzdłuż szosy i skręcam do lasu. Pięknie zielono i ten magiczny śpiew ptaków (nagrałem nawet kilka sekund, więc możesz posłuchać). Uwielbiam poranki w lesie, tu czuję prawdziwą wolność i bliskość z naturą. Jakże trudno jest zaakceptować, że tak bardzo ją niszczymy wycinając na potęgę drzewa, żeby zaspokoić swoje rozdmuchane ego i popęd za władzą. Długa przed nami, ludźmi, droga, zanim zaczniemy żyć holistycznie nie niszcząc tak bardzo wszystkiego. Ech…

 

Wracam do gór. Przede mną dziś też długa droga, nawet zdecydowanie dłuższa niż zakładałem, ale o tym dowiecie się później.

Pierwsze kilometry to lekkie wzniesienie, cały czas w cudownych dźwiękach śpiewu ptaków, szumu lasu, i przebijających się promieni słońca. Dziś do pokonania mam najwyższy szczyt Gór Świętokrzyskich – Łysicę. Zanim do niej dotrę, najpierw wdrapałem się na Łysą Górę. Poranek był jeszcze znośny, 20 stopni, szło się przyjemnie. Po drodze mijałem kilka potężnych, wysokich, wznoszących się ku niebu drzew. Były wiekowe, pewnie kilkudziesięcioletnie. Przechodząc obok jednego z nich poczułem, że czas na drzewoterapię i przytulenie się na kilka minut do pnia. Rozejrzałem się dookoła, nie było nikogo, można zaczynać. Położyłem ręce na korze, klatkę piersiową i przyłożyłem policzek. Drzewo było chłodne, jednak gdy zamknąłem oczy, tu zaczyna się magia. Poczułem spokój i taką cudowną pustkę, zero napięcia czy jakiegokolwiek zmęczenia. To jest to, po co tutaj też przyszedłem – złapać totalny reset. Właśnie przytulanie do drzew, choć może wydawać się dziwne, jest bardzo prostą metodą na redukcję stresu i uwolnienie się od napięć. Polecam, a zanim mnie ocenisz – wypróbuj.

 

Po kilku minutach takiej cudownej medytacji ruszam dalej. Jeszcze dwadzieścia minut i widzę już szczyt Łysej Góry, a w zasadzie to Klasztor tu wybudowany. Jest to podobno najstarszy klasztor w Polsce. Przed bramą, jak i na samym placu dużo samochodów, co całkowicie zniechęca mnie do zwiedzania. Zresztą od kilku lat omijam te miejsca nawracania na wiarę. Bliżej mi do duchowości bez etosu religijności. Można być dobrym człowiekiem bez konieczności bycia wierzącym, szanującym odmienność, różnorodność. Daleko mi do tego kultu Boga, Honoru i Ojczyzny (choć i taki okres w moim życiu był). Obecny polski prawicowy patriotyzm przybrał disco polowe barwy. Przykre, no cóż…

Obecnie widzę przyszłość w stwierdzeniu Duchowość Szacunek i Matka Ziemia. Koniec dygresji, ruszajmy dalej. Za klasztorem jest wspaniały taras widokowy i Gołoborza Świętokrzyskie**. Kilkadziesiąt metalowych schodów i moim oczom ukazują się pięknie poukładane bloki piaskowca. Przyroda to fantastyczny architekt i twórca.

Zatrzymuję się na kilka minut, napawam się widokami, robię foty i dalej w drogę. Chcę jak najszybciej dotrzeć na Łysicę. Jest piękna, słoneczna niedziela, spodziewam się tam tłumów ludzi.

Droga z Łysej Polany jest asfaltowa, a po jej lewej i prawej stronie jest chodnik dla jednej osoby. Niepełnosprawny na wózku musiałby już jechać drogą, to pewnie i tak byłoby wygodniejsze.

Dla mnie te kilkaset metrów szybko biegnie w dół. Gorzej mają Ci co zdecydowali się tu wjechać na rowerach lub przyjść pieszo. Kilku rowerzystów poddało się i wprowadza rowery na szczyt. Na dole tuż za kolejną bramą wjazdową znajduje się parking z samochodami elektrycznymi, dzięki którym każdy może wjechać i zobaczyć gołoborze czy klasztor.

Idę dalej w kierunku upragnionej Łysicy, po kilometrze mam ostry skręt w prawo i wchodzę na piękną polanę. Czuć koszone zboża, a po lewej stronie widzę stare przedwojenne chaty kryte jeszcze strzechą. Bardzo urokliwe., Droga, a w zasadzie ścieżka, wiedzie mnie do kolejnego lasu, przynajmniej będę wędrował w cieniu.

Tu robię pierwszą przerwę na kanapkę. Kilka łyków wody i ruszam dalej. Przez 4 km idę skrajem lasu, schowany od prażącego słońca. Cały czas lekko w dół, to jeszcze zejście z Łysej Polany. Dalej droga jest już odkryta i prawie 3 km idę polną, a później asfaltową drogą do Kakonina, gdzie rozpoczyna się podejście na Łysicę. Droga pewnie bez historii, ale już tu zacząłem odczuwać jak gorący jest asfalt, a moje stopy zaczynają się bardzo nagrzewać.

Kilkanaście minut później widzę kilka samochodów na parkingu. Okazało się, że większość wybrała podejście z drugiej strony, krótsze o połowę. Choć czy bardziej przyjemne to już indywidualna sprawa. Mijam po drodze kilka osób. Pieszo jak i na rowerach. Nadal mogę wędrować w ciszy i nadspodziewanie szybko docieram na szczyt. Wydawało mi się, że powinienem jeszcze z pół godziny iść, a tu niespodzianka – już jestem przy znaku Łysica i wielkim krzyżu wznoszącym się obok.

Na szczycie gwarno i tłoczno. W natarciu japonki, obcasy, piwo. 😉 Szybka fota, jem maliny i uciekam, chcę nadal rozkoszować się samotnością wędrowca.

Zejście początkowo jest dość kamieniste, co lekko mnie spowalnia (zdecydowanie odradzam japonki i inne klapki, o skręcenie bardzo łatwo). Trochę trzeba było omijać innych piechurów , którzy to z lewej to z prawej wdrapywali się na szczyt sapiąc i dysząc. Pod koniec zejścia zanim opuszczę Świętokrzyski Park Narodowy mijam piękne źródło. Można napić się wody, schłodzić twarz, za to kąpać się nie udało.  Zaraz za bramą parku kupuję obwarzanki, a kilkadziesiąt metrów dalej zimne piwko 0%, siadam i daję sobie 10 minut przerwy.

 

Spojrzałem na zegarek – wskazywał 90 minut przewagi nad rozpiską z mapy. Spokojny, choć lekko dogrzany idę dalej. I tu zaczyna się moja zabawa, która finał będzie mieć w okolicach 34 kilometra (prawie jak na maratonie). Zdecydowałem, że cały szlak pójdę oznaczeniem czerwonym, żebym sobie nie pokręcił w głowie i nie zrobił dodatkowych kilku kilometrów. Znam trochę siebie i wiem, że takie rzeczy się zdarzały wcześniej, więc mogły też zdarzyć się teraz. Poszedłem drogą w kierunku Krajna Pierwszego czerwonym szlakiem. Chodnik i asfalt bardzo gorące, już po kilku minutach od przystanku czułem jak moje stopy zaczynają o sobie przypominać i dawać sygnał, że jest bardzo gorąco. Taka wędrówka wzdłuż drogi to jakieś 4 km, a kolejne 2 km łąką, gdzie nadal nie ma się jak schować od piekącego słońca. Po drodze mijam dwa wzniesienia: Wymyślona i Radostowa.

Tu dużo samotności i odrobina bólu piekących stóp. Zaczęło mi się przypominać jak kilka lat wcześniej pokonywałem swoje słabości, próbując udowodnić sobie swoją nieśmiertelność w ultra biegach. Tego już chciałem unikać, lubię się zmęczyć, ale nie zajechać. Trochę mi to zajęło, żeby zrozumieć mechanizmy i dlaczego tak uciekałem do tego ultra. I jak zawsze życie mówi „sprawdzam” i dziś kolejny test. Przeszedłem już 25 km w tym dniu. Byłem lekko zmęczony, pewnie też odwodniony pomimo dwóch lub trzech litrów wypitych płynów. Było jeszcze za wcześnie żeby szukać noclegu, a z drugiej strony powoli miałem dość tego dnia. Moje stopy coraz bardziej dawały o sobie znać, czułem że poduszki pod palcami są rozgrzane, a na piętach robią się odciski, to nie wróżyło dobrego maszerowania dalej. Jednak ten schowany wilk ultras, który jest we mnie nadal, domagał się, żeby sobie dokopać i iść dalej. To jest taka wewnętrzna walka, twardziele przecież nie odpuszczają bo jak będą się czuć? Ech…

Z drugiej strony pojawiał się drugi wilk – ten, który zrozumiał, że moją siłą nie jest dokopywanie sobie, a troska o siebie. Wielu doświadcza tego wewnętrznego głosu, ale często go zagłuszamy. Muzyką, kofeiną, używkami i sportem w ekstremalnym wydaniu (a takim są ultra maratony chociażby).

Wchodzę teraz na kolejne piękne wzniesienie Klonówka 461 m n.p.m., choć wysokość jest, delikatnie mówiąc, nieznaczna, to miejscami ma kilkudziesięciometrowe ciekawe podejścia. To uwielbiam! Takich podjeść zawsze szukam pomimo zmęczenia, one powodują radość w moim sercu.

Dalej ścieżka się zmienia, raz prowadzi lasem, raz polaną. Na szczęście nie asfalt.

Po drodze mijam piękny Diabelski Kamień. Warto przyjechać i go zobaczyć. Jak to w takich miejscach – powstała legenda skąd ten kamień się tu znalazł.

Według legendy, skałę zrzucił diabeł przelatujący w stronę klasztoru na Świętym Krzyżu. Diabeł nie zdążył zniszczyć klasztoru i upuścił kamień na szczyt góry Klonówki z powodu koguta, który zapiał w pobliskich Mąchocicach.

Po kilometrze zejścia znów trafiam na „cudownie” rozgrzany asfalt. I tu już zaczyna się prawdziwa zabawa, a w zasadzie batalia o każdy metr. Nie jest to związane ze stromym podejściem, a z moimi stopami, które po kilkudziesięciu metrach dają mocno o sobie znać. Wręcz krzyczą, że na dziś mają już dość. Niestety nie miałem gdzie przenocować. Poza tym na ostatni dzień zostałoby mi ponad 40 km, więc postanowiłem dokończyć wędrowanie. Zdecydowanie wolniej i każde kolejne sto metrów jeszcze bardziej zwalniałem. Od 33 do 35 km szedłem, powiedzmy szczerze – człapałem ponad godzinę. A to było niewielkie wzniesienie, takie jak czasem pokonujecie podchodząc pod wiadukt lub na 2 czy 3 piętro w blokach. Po prostu każdy krok wywoływał dużą dawkę bólu moim stopom. Nie ściągałem już butów obawiając się, że już ich nie założę. Dla podniesienia atrakcyjności wędrówki nade mną zaczęły gromadzić się chmury burzowe. No tak, potrzebowałem schłodzić głowę i stopy, ale czy koniecznie chciałem mieć jeszcze przygodę z burzą w środku lasu, niekoniecznie. Na szczęście była tylko mała mżawka. Ostatnie 1,5 km. Wycinka w lesie plus moje zmęczone nogi sprawiły, że zgubiłem szlak. Kilka siarczystych słów pod nosem rozładowało napięcie i dalej maszerowałem w kierunku Kielc, a dokładnie Dąbrowy Las – to tu miałem mieć nocleg.

Miałem, bo pod dojściu na miejsce okazało się, że  nie jest przygotowany. Zostało tylko dzwonić po taxi i jechać do miasta. Miałem już tego dnia po dziurki w nosie i chciałem jak najszybciej się wykąpać.

Wybrałem znany mi z wyprawy pokonacsiebie.com hotel blisko centrum.

Drugi dzień wyprawy pokazywał mi, że ten spontaniczny wyjazd bez planu to nie jest najlepsze rozwiązanie.

Zapraszam jeszcze na część trzecią, a w niej:

– o tym jak ominąłem koniec szlaku,

– podsumuję trzy dni wędrowania,

– moje spostrzeżenia, uwagi,

– koszt tej wyprawy.

**https://www.swietokrzyskipn.org.pl/przyroda/goloborza/

 

 

 

 

 

 

 

Wędrowanie Szlakiem Świętokrzyskim – dzień 1

Początek szlaku świętokrzyskiego

Wędrowanie Szlakiem Świętokrzyskim – dzień 1

Postanowiłem poświęcić kilka dni dla samego siebie. Dni, w których przemyślę to, co teraz zaprząta moją głowę. Odpocząć od bieżących problemów, a przede wszystkim pobyć w górach.

Pomysł na wędrówkę Szlakiem Świętokrzyskim chodził po mojej głowie już od kilku miesięcy, ale zawsze było coś ważniejszego. Coś, co nie mogło poczekać kilka dni. Ech…

Tym razem nie było odwrotu. W czwartek rano postanowiłem poszukać więcej informacji na temat szlaku i jak najlepiej spakować się na tę wyprawę.

100 km w 3 dni – to nie wydawało się ani wielkim wyzwaniem, ani też czymś, co mogłoby mi przysporzyć jakichkolwiek kłopotów. Oj, jakie było moje zdziwienie na szlaku. O tym odrobinę później.

Zacznijmy od początku. Informacji o przejściu szlaku najwięcej znalazłem na trzech stronach internetowych (linki* na końcu artykułu). Na ich podstawie przygotowywałem się do mojego wyzwania.

Moim celem była auto analiza swoich ostatnich działań, zachowań, ale też chęć pobycia w samotności, bez telefonów i Internetu. Potrzebowałem po prostu pogadać ze sobą samym.

 

Po analizie trasy uznałem, że trzy dni to będzie dobra spokojna wędrówka, bez spinania się i przeciążania. Teraz mogę już napisać – oj jak życie lubi płatać nam figla i sprawdzać to, co o sobie czasem myślimy i wiemy. 🙂

 

Sobota, skoro świt. 5:00 – rześko, wstałem z łóżka wiedząc, że za kilka godzin rozpoczyna się moja przygoda. Podekscytowany tym wydarzeniem szybko przeszedłem do porannych rytuałów, po nich do ostatniego przeglądu plecaka i w drogę.

Zapominałem kompletnie o tym, że są wakacje i weekend to wzmożony ruch na drogach. Przez to o mało nie spóźniłem się do Piotrkowa na jedynego busa, który miał mnie zawieźć do Kielc.

Wszystko skończyło się dobrze, w autobusie zameldowałem się na 2 minuty przed planowanym odjazdem. 🙂

I tu niespodzianka – w autobusie nie było ani jednego wolnego miejsca, jedynie to obok kierowcy, więc w sumie bardzo wygodne.

Dwie godziny później wysiadam na dworcu w Kielcach i mam godzinę do busa w kierunku Gołoszyc, gdzie miała rozpocząć się moja wędrówka. Trochę się przeliczyłem, bo pierwszy przystanek miał w Opatowie. Pomimo moich negocjacji z kierowcą, by zatrzymał się 10 km wcześniej, nic nie wskórałem. Moje spontaniczne plany już zaczynały brać w łeb.

Opatów – przystanek niedaleko starostwa. Teraz trzeba było jak najszybciej wyjść za miasto i złapać stopa do Gołoszyc. Oj, dawno już tak nie podróżowałem. Odzwyczaiłem się od takich rozwiązań.

Jarek Brzozowski

Za miastem pierwsza niespodzianka, czyli długie podejście w cudownym słońcu – jakieś 32 stopnie i zero cienia. Na dodatek pobocze z linią ciągłą i nikt nawet nie mrugnął w moją stronę, żeby się zatrzymać.

Po jakichś 3 kilometrach tak „wspaniałej” wędrówki poboczem drogi, zacząłem wątpić, że ktoś mnie podwiezie na początek szlaku. Zazwyczaj mam szczęście do dobrych ludzi i tym razem też tak było. Pani podwiozła mnie na start, mówiąc że bardzo się spieszy, ale jej syn jest studentem i też czasem ma problem złapać stopa, więc ona teraz się zatrzymuje i pomaga innym. Licząc, że kiedyś jej synowi ktoś pomoże. Dziękuję za podwózkę i życzę zdrowia.

W końcu – jeśli nie znużyła cię jeszcze moja opowieść – zaczynamy wędrowanie Szlakiem Świętokrzyskim.

 

Kilkaset metrów za przystankiem na jednym z drzew widzę pierwsze oznaczenie czerwonego szlaku, już wiem, że za chwilę powinienem zobaczyć kamień z czerwonym punktem. Jest to znak rozpoznawczy początku lub końca szlaku.

Jest i on! Szybka fota i idę dalej, jeszcze na chwilę zatrzymuję się przy cmentarzu z I wojny światowej.  Chwila refleksji, że mam szczęście żyć w czasach, w których nie muszę walczyć o wolność swoją i najbliższych.

Początek Szlaku Świętokrzyskiego to płaska droga w lesie, w zasadzie na skraju lasu. Jest piękne słońce, a co za tym idzie – jest też bardzo parno i po jednym kilometrze już czuję jak moje plecy zlane są potem. Muchy przyklejają się do karku, a komary próbują ukąsić niezauważone. W końcu w tym miejscu człowieka spotyka się bardzo rzadko.

Przecież „prawdziwi” ludzie gór omijają takie łatwe szlaki.

Cudownie jest wędrować samemu zostawiając w domu wszystkie niedokończone zadania, nieodpisane e-maile. Tylko ja, śpiew ptaków, a i jeszcze bzyk komarów i much. Tak więc nie jestem sam.

Te pierwsze kilometry to jeszcze ciągły natłok myśli wszystkiego, co jeszcze wczoraj było tak ważne a dziś po prostu odeszło na dalszy plan. Zostało zawieszone do wtorku. A jednak nie daje tak od razu zapomnieć o sobie. Przyłapuję się na tym, że jeszcze coś planuję, analizuję. Taka ma natura. Po kilku kilometrach w końcu natłok tych myśli odchodzi. Ja przemierzam dalej szlak. Temperatura jakby wzrosła, czuję że potrzebuję dużo więcej wypić wody lub izotonik.

Pierwsze podejście, które daje się zauważyć rozpoczyna się na 8 km (412 m n.p.m.) Ono prowadzi mnie na Szczytnik 554 m n.p.m. Tego dnia nie odczuwałem w ogóle zmęczenia na podejściach. Co więcej, zauważyłem, że jak zawsze na podejściu idzie mi się szybciej i przyjemniej.

Te ponad 3 kilometry schowane w pięknym lesie. Krok za krokiem, metr za metrem podążam w kierunku pierwszego szczytu. Choć, jak się okazało, nie znalazłem, w którym miejscu był ten szczyt, a może po prostu wszedłem w trasę wędrowca i nie dostrzegłem tego punktu. Czasem tak mam, że przechodzę obok jakichś miejsc nie zwracając na nie uwagi. I na tej wyprawie o jeszcze jednej ciekawej akcji napiszę.

W międzyczasie naprzeciw mnie pojawiły się pierwsze osoby. Dziewczyny zmierzały na koniec szlaku do Gołoszyc, dla nich to były już ostatnie kilometry. Z uśmiechem i rozgadane przemierzały Szlak Świętokrzyski.

Kolejne wzniesienie tego dnia, na które miałem wejść to szczyt Jeleniowski 533 m n.p.m., a zaczynałem od 391 m n.p.m.. On również usytuowany jest w lesie, a przynajmniej tak go zapamiętałem. 🙂

Jeszcze kilka kilometrów i miałem znaleźć się na pierwszym noclegu. Ten zarezerwowałem dzień wcześniej. Jeśli zamierzasz iść w lato na ten szlak, to polecam z wyprzedzeniem ogarnąć noclegi. Jest ich mało i dodatkowo w tym roku większość była zajęta do końca wakacji. Ze szczytu zostało już tylko 6 km, więc szybkim tempem zszedłem w dół. Tu w połowie zejścia byłem już poza lasem i zmierzałem w kierunku wsi Paprocice. Długa asfaltowa droga (byłaby dobra do podbiegów i podjazdów), choć mieszkańcy z samej góry pewnie nie są aż tak szczęśliwi gdy wracają do domu pieszo. 🙂 Po jednej i drugiej stronie domy, a w tle słychać kombajn i snopowiązałkę – żniwa w pełni.

Ten moment przywołał wspomnienia wakacji u dziadka, gdy mogłem razem z nim jeździć na zbiory żyta, pszenicy czy owsa. To dawne czasy, ale nadal pamiętam jak czekaliśmy do późnych godzin na kombajn, który miał wymłócić zboże pod lasem. Czekaliśmy cierpliwie od popołudnia, przyjechał na nasze pole tuż przed północą, ja już spałem na wozie. Dziadek obudził mnie, tak się wcześniej umówiliśmy, że może uda się przejechać kombajnem. Nic z tego – operator był już zmęczony i wkurzony, a na dodatek po przejechaniu kilkudziesięciu metrów maszyna przestała działać. Podobno było to za sprawą dużej ilości chwastów (powój polny**). Nic z naszych planów. Musieliśmy wracać do domu z pustym wozem. Kolejnego dnia miało być lepiej.

Tak wspominając dziadka i wakacje na wsi zawędrowałem do Trzcianki, gdzie chciałem odpocząć przed kolejnym dniem. Zanim tak się stało dowiedziałem się ile jeszcze mam do przejścia, zanim mogę kupić coś na drugi dzień. O tym już w kolejnym poście, z którego również dowiecie się co wydarzyło się na 34 km, że ostatnie 3 km pokonałem w ponad 2 godziny.

 

Linki

*https://podrozebezosci.pl/glowny-szlak-swietokrzyski-gss-porady-praktyczne-mapa-noclegi-wyposazenie-odznaka/

https://lukaszsupergan.com/glowny-szlak-swietokrzyski-relacja-poradnik-praktyczny/

https://cotg.pttk.pl/odznaki/gsl/

 

**Powój polny (CONVOLVULUS ARVENSIS)

To gatunek wieloletni i trwały. Posiada rozbudowany system korzeniowy i między innymi to decyduje o tym, że jest chwastem trudnym do eliminacji. Na polach daje znać o sobie głównie w roślinach sianych bądź sadzonych w szerokich rzędach. Mniej powszechnie w zbożach czy w lnie.

 

 

 

Każdy nosi swój wszechświat w sercu.

Każdy nosi swój wszechświat w sercu.

Bajka na dziś:
“Był sobie raz starzec siedzący u wrót miasta. Pewien młodzieniec podszedł do niego I zapytał:

– Nigdy tu nie byłem, jacy są tutejsi ludzie?

Starzec odpowiedział mu:

– A jacy są ludzie w mieście, z którego przybywasz?

– Egoistyczni i źli, to dlatego z ulgą opuściłem tamto miejsce.

– Takich samych odnajdziesz i tutaj, rzekł starzec.

Nieco później, inny człowiek zbliżył się do niego i zadał to samo pytanie:

– Właśnie przybyłem, powiedz mi, jacy są tutejsi ludzie?

Starzec odpowiedział, jak przedtem:

– Powiedz mi chłopcze, jacy są ludzie w Twoim mieście?

– Są dobrzy, gościnni, życzliwi i uczciwi. Mam tam wielu przyjaciół i ciężko było mi się z nimi rozstać.

– Takich samych ludzi znajdziesz i tutaj – rzekł starzec.

Pewien kupiec usłyszał obie te rozmowy.

Gdy tylko młody człowiek oddalił się, kupiec zwrócił się do starca zirytowany:

– Jak możesz dawać dwie zupełnie różne odpowiedzi na to samo pytanie zadane przez dwie osoby?

Starzec odrzekł:

– Każdy nosi swój wszechświat w sercu. Skądkolwiek szedłby ten, kto niczego dobrego nie odnalazł w przeszłości, niczego dobrego nie odnajdzie i tutaj. Lecz ten, kto miał przyjaciół w innym miejscu, także i tutaj odnajdzie szczerą i wierną przyjaźń.

Bo widzisz, ludzie są dla nas tym, co w nich dostrzegamy.”
Jak wewnątrz tak i na zewnątrz
Nie zmieniło się nic oprócz mojego nastawienia, tak więc zmieniło się wszystko.”
– autor poszukiwany
.
.
#jarekbrzozowski #passionlifejoy #trenerbiegania #trenermentalny

Każde życie jest bezcenne!

Każde życie jest bezcenne.
I warto o nie powalczyć
Pierwsze, o które warto
To swoje życie.❤️🧡💙

🟠Kiedy uwolnimy się od przeszłości,
🟠Kiedy pozwolimy sobie doświadczać życia,
🟠Kiedy zaakceptujemy swoje mocne i słabe strony

Zaczyna być pięknie.🌞
Życzę Tobie. Pięknego Poranka🌞🌞🌞
Pięknego życia.❤️🌞❤️
A teraz odłóż telefon lub komputer.😃
Wstań i pójdź na spacer😃👍

Dobrego Dnia 🙂❤️🌞

To, co za nami i to, co przed nami, niewiele znaczy, w porównaniu z tym, co tkwi w NAS.
Ralph Waldo Emerson

Przyjedź i poczuj atmosferę przyjacielskich treningów i dobrego humoru!

W każdy piątek o 19.00 biegamy po Górze Kamieńsk 😀😀😀😀😀😀😀😀😀😀😀😀😀😀😀😀

W każdy piątek o 19.00 biegamy po Górze Kamieńsk 😀😀😀😀😀😀😀😀😀😀😀😀😀😀😀😀

Przyjedź i poczuj atmosferę przyjacielskich treningów i dobrego humoru😀😀😀😀😀😀😀

W każdy piątek w planie kilka kilometrów, rozbieganie, podbiegi i schładzanie.

Zawsze po treningu jest moc i dużo endorfin 🏆🏆🏆🏆🏆🏆🏆🏆🏆🏆🏆🏆

Co dają nam podbiegi?

➡️ Biegając pod górę uruchamiamy znacznie większą ilość mięśni i ścięgien, co w późniejszej fazie trenowania ma zbawienny wpływ na stabilność naszych stawów i wytrzymałość włókien mięśniowych.

➡️ Wpływają na poprawę siły, wytrzymałości i szybkości u biegaczy.

➡️ Wpływają na stabilizację stopy, a także siłę odbicia od podłoża.

➡️ Zwiększają tolerancję organizmu na poziom kwasu mlekowego we krwi.

Dołącz do pozytywnych ludzi z pasją ❤️❤️❤️❤️❤️

       Jarek Brzozowski    Passion Life Joy

Treningi są bezpłatne

Start z parkingu OSiR Góra Kamieńsk

Masz pytania? Pisz lub dzwoń 516 157 686 Jarek 📞 📧

 

Pierwsze 20 metrów to cudowne uczucie lekkość, uśmiech, endorfiny ale co jest dalej …

Od czego zacząć przygodę z bieganiem?

Moje początki biegania pamiętam do dziś. Kiedy wybrałem się na pierwszy trening po kilku latach bez jakiejkolwiek aktywności fizycznej. W głowie było robię 5 – 8 km i wracam dumnie do domu z podniesioną głową J. Plan był perfekcyjny, opracowałem trasę, zabrałem butelkę 0,5 l wody Czapka koszulka jeszcze nie sportowa, buty bardziej nadawały się do grania w pikę na hali, ale co tam. Nie liczy się sprzęt, liczy się charakter i wytrwałość.
Wyszedłem z domu, spojrzałem na zegarek i w drogę ruszyłem jak Robert Kubica podczas kwalifikacji przed głównym wyścigiem z lekkim zapasem mocy jednak bez opierdzielania się jakieś 90% mojej mocy. Pierwsze 20 metrów to cudowne uczucie lekkość uśmiech endorfiny. Jaro jesteś zajebisty, super pomysł, żeby zacząć biegać J Po jakiś 100 m już nie było tak kolorowo, pot zaczął zalewać moje oczy, jakby coś z płucami zaczęło się dziać, jakiś ogień w środku tak jak by paliły się moje płuca (wtedy jeszcze nie wiedziałem, że tak jest zawsze, gdy biegnę 5 km na zawodach). Po kolejnych 200 m musiałem się zatrzymać, sapiąc i dysząc tak, że pani, która spacerował po drugiej stronie ulicy, bacznie mi się przyglądała.
Plan był dobry a wykonanie takie jak u Mateusza w rządzie ;). Ze spuszczoną głową mega zmęczony i wkur… Co mogło w tym moi planie zawieść J Na szczęście nie poddałem się po pierwszym treningu. Kilka kolejnych nie wiele się różniło, ale startowałem już zdecydowanie wolniej.
Dziś moim podopiecznym/ klientom tym którzy chcę podnieść swój CUD (Czas Unieść Dupę) z kanapy i zacząć dbać bardziej o swoje zdrowie. Na początek polecam maszerowanie pierwsze 2 do 3 tygodni (jak jest duża nadwaga to 4 -5 tyg.). Chodzi w tym wszystkim, żeby Cię zachęcić do tego i byś poczuł/poczuła satysfakcję z treningu. Co więcej, masz mieć lekki niedosyt. Gwarantuję Ci, że to pozwoli zacząć regularnie trenować. To jest właśnie kluczem do osiągnięcia sportowych celów. Nie raz w miesiącu zryw tylko regularność 3 do 4 treningów/spacerów. W perspektywie czasu to da najlepsze rezultaty. Stanie się to twoim rytuałem poprawy samopoczucia i podniesienia energii.
Dla tych, co już są o krok dalej, polecam najlepsze na początek marszobiegi.
To jest najlepsza z możliwych opcji. Pozwala w przyjemny sposób zacząć biegać 5 do 10 km po kilku tygodniach treningu. W bieganiu ważna, choć ostatnio bardzo zapominana jest cierpliwość. Dlatego, gdy zbudujesz odpowiednie fundamenty, unikniesz częstych kontuzji. Nie porównuj się od razu z innym, że robią lepsze postępy. Porównuj się do siebie sprzed tygodnia czy dwóch. To pozwoli Ci wytrwać w pierwszej fazie budowania rytuału biegania i super sylwetki.
Każdy z marszobiegów zaplanuj tak, żeby trwał od 30 do 50 minut. Zaplanuj również odcinki czasowe, jakie chcesz pokonać.
Pierwsze 10 min to marsz od niego zacznij swój trening i to już wliczasz do czasu treningu. Gdy wychodzisz z domu, masz jakiś ładunek emocji, który może od razu sprawić, że zaczniesz biec bardzo szybko i po minucie lub dwóch będziesz mieć dość treningu na dziś. Właśnie dla tego rozpocznij od spaceru i rozprostuj swoje ciało po kilku godzinach snu (jeśli trening robisz rano) lub siedzenie, gdy robisz go po pracy.
Trening najlepiej ustalić w cyklach tygodniowych do maksymalnie 10-dniowych to ułatwia kontrolę i daje możliwość wprowadzania korekt
Bez względu na to, co jest twoją motywacją:
• Chcę zrzucić kilka kilogramów,
• Chcę przebiec maraton w przyszłości (nie polecam od razu 😉 )
• Rzucasz palenie i postanawiasz się ruszać
• Chcesz odpocząć od natłoku myśli
• Boisz się wirusa-świrusa i zaczynasz myśleć o swoim zdrowi 
W pierwszym i drugim tygodniu Zacznij od maszerowania 3 do 4 na tydzień po 30 do 50 minut. Notuj wszystkie treningi w kalendarzu albo załóż do tego plik na komputerze lub kup zeszyt „Dzienniczek aktywności”
Zapisuj swoje samopoczucie, jakie jest przed w trakcie i po treningu. Postępy i swoje rekordy
W trzecim i czwartym tygodniu 3 do 4 treningów. Każdy zaczynasz 10-minutowym marszem, a następnie dołóż marszobiegi 1 lub 2 min na przerwie 1 min w zależności od samopoczucia i wagi. Od 5 do 10 powtórzeń cały trening maks. 50 minut. Prowadź swoje zapisy postępu i samopoczucia.
 W piątym i szóstym tygodniu 3 do 4 treningów. Każdy zaczynasz 10-minutowym marszem, a następnie dołóż marszobiegi 3 do 5 min na przerwie 2 min w zależności od samopoczucia i wagi. Od 6 do 10 powtórzeń cały trening maks. 1 godzina. Prowadź swoje zapisy postępu i samopoczucia.
W siódmy i ósmy tygodniu 3 do 4 treningów. Każdy zaczynasz 10-minutowym marszem, a następnie dołóż marszobiegi 5 do 8 min na przerwie 2 min w zależności od samopoczucia i wagi. Od 6 do 10 powtórzeń cały trening maks. 1 godzina Prowadź swoje zapisy postępu i samopoczucia.
Po każdej sesji treningowej zaczynając od pierwszego treningu! Przez 5 do 10 min wykonujemy ćwiczenia rozciągające. To jest element kluczowy do uniknięcia kontuzji oraz szybszej regeneracji.
Podstawa to systematyka i stopniowe podnoszenie obciążeń. Ważne, żeby się nie spieszyć. Jeśli po pewnym okresie dane treningi nie sprawiają problemów, warto zwiększyć ilość przebieganych minut, intensywność lub dodać kolejny trening.
To jest tylko bardzo luźna propozycja jak zacząć przygodę z bieganiem. Jeśli marzysz o regularnych treningach o bieganiu bez kontuzji. Chcesz przebiec maraton. Poszukaj odpowiedniego trenera, który będzie Cię motywował i korygował, dawał wskazówki i pomoże osiągnąć najlepsze rezultaty.
Dostaję dużo pytań, jak zacząć biegać. Postanowiłem wszystko zebrać w jeden e-book.
“Jak rozpocząć przygodę z bieganiem i na co zwrócić uwagę”. 
Pomóż mi zawrzeć w nim wszystkie niezbędne informacje. Napisz przykładowe pytania. Każdy, kto napisze minimum 2 pytania, pod tym postem otrzyma ten e-book gratis. Powstanie on do końca 2020 roku.
Tu mam już kilka pytań, które ostatnio otrzymałem:
Jak należy się ubrać do bieganie ?
Czy konieczne są ubrania typowo biegowe?
Jak układać stopy podczas biegu ?
Jaką przyjąć postawę ciała w biegu?
Jak długi i ile razy w tygodniu trening?
Co do pomiaru długości i czasu treningu?
Czy zabierać picie na trening ?
Co zrobić, gdy złapie zadyszka?
Co zrobić, gdy załapie kolka?
Jakie buty do biegania?
Jak zacząć, gdy jest nadwaga?
Jak sprawdzić, czy mam nadwagę?
Jakie suplementy można?
Kiedy do biegania dodać ćwiczenia?
Jak zmienić dietę, żeby schudnąć?
O czym jeszcze chcesz, żebym napisał ?
A najbardziej aktywni pod tym postem otrzymają niespodziankę biegową !!!

 

#jarekbrzozowski #trenerbiegania #trenermentalny #jakrozpocząćprzygodezbieganiem  #treningbiegowy #run #endorfiny

Zwierzęta domowe mogą podnieść Twoją pewność siebie!

Specjalistycznej pomocy zacznij szukać tylko wtedy gdy, one zaczną tobie odpowiadać. ;)….

To do nich możesz się wygadać, gdy masz wszystkiego dość. Bez oceny i bez odpowiedzi.

Jest złota zasada możesz mówić do psów i kotów, to nic złego. Jest to NOROMALNE.

Z tego powodu nie musisz dzwonić do psychiatry i umawiać wizyty bo coś z tobą jest nie tak.

Specjalistycznej pomocy zacznij szukać tylko wtedy gdy, one zaczną tobie odpowiadać. 😉

Ostatnio można przeczytać wiele artykułów odnośnie zbierania karmy, kocy i innych rzeczy do schronisk dla psów i kotów.

Przecie te zwierzęta mogłyby znaleźć wymarzony dom. Dom do którego wniosłyby dużo radości i swej bez warunkowej miłość.

 

Zwierzęta poprawiają nastrój

Posiadanie psa lub kota wpływa na Twoje samopoczucie.

Na przykład posiadanie kota pomaga w zakresie poprawiania negatywnych nastrojów, nie zwiększają jednak pozytywnych. Szczególnie gdy go zdenerwujesz i naszcza Ci do buta Oj wtedy uczysz się mega cierpliwości, żeby go nie zabić J

 

Za to posiadanie psa zwiększa ilość pozytywnych nastrojów. Można postawić pytanie, czy nie jest to powiązane z osobowością właścicieli – czy posiadacze kotów nie są z natury bardziej skłonni do mniejszej ilości pozytywnych nastrojów (wysoki neurotyzm). To zostawiam amerykańskim naukowcom oni pewnie to zbadają.

 

Zwierzęta wspomagają zdrowie

Zarówno posiadanie psów jak i kotów okazuje się być korzystne dla zdrowia. Psy, co dość oczywiste, sprzyjają większej aktywności fizycznej. Często wrzucam foty z moim Snowym. On jest moim najlepszym motywatorem pada czy nie biegamy. Mój Śnieży jest z adopcji to nie przypadek, że dwa poranione wilki trafiły właśnie na siebie. Wspólne bieganie daje do dziś dużo frajdy.

 

 Koty okazują się być korzystne w zakresie redukcji stresu i obniżania ciśnienia. Wystarczy, że taki siada obok cie zaczynam mruczeć i już poziom stresu idzie w dół. No jak to nie podrapiesz mnie. Te ich maślane oczy zawsze rozwalają na łopatki i człowiek mięknie.

 

Mój Schanel ma jeden wielki minus, wieczorem gdy chcę czytać książę. Siada obok zaczyna mruczeć a ja po drugie stronie zasypiam. On jest mistrzem hipnozy dlatego często zamykam drzwi do pokoju gdzie czytam. Wtedy zaczyna używać techniki zrzucę coś z pułki to na pewno mnie wpuści. Wiec sami widzicie często jest z nim zabawnie.

Czasami podczas treningów mentalnych z klientem, gdy wspomina, że ma psa lub kota. Opowiadają  o tym że  gdy przeżywali nawet najgorsze kryzysy, zawsze byli i tak w stanie znaleźć dość sił by wyjść z psem lub zadbać o kota. Odpowiedzialność za inną istotę żywą jest jednak bardzo silnym motywatorem, sprzyjającym zachowaniom aktywizującym, co przekłada się na zdrowie psychiczne.

To są tylko ich historie, nie znam na to jeszcze żadnych badań naukowych. Może Ty jakieś znasz?

Get A DOG or CAT

Ostatnio na webinarze u  @danieljaknik z @atm

Usłyszałem o artykule opublikowanym w Journal of Personality and Social Psychology. W którym to napisano:

Właściciele zwierząt domowych są aktywniejsi od pozostałych, mniej się boją i są mniej obsesyjni. Wykazują mniejszą skłonność do depresji nie czują się osamotnieni. Mają większe poczucie własnej wartości rzadziej ulegają stresowi. Działają jak naturalny antydepresant

 

Podsumowując rozważ przygarniecie psa lub kota ze schroniska. To może być  dla Ciebie i Twoich bliskich  korzystna decyzją, zarówno na poziomie zdrowia psychicznego, jak i fizycznego. Oczywiście, wymaga poświęcenia i zaangażowania. Jak to często bywa, coś za coś. Nagrody są tutaj jednak zdecydowanie warte inwestycji.

 

#jarekbrzozowski #passionlifejoy #trenerbiegania #trenermentalny   #koty #psy #przyjaciele  #pewnośćsiebie  #redukcjastresu

 

 

Zanim zaczniesz walczyć o marzenia, zadaj sobie te 3 pytania!

Trzeba walczyć o swoje marzenia, często słyszę na różnych spotkaniach.

Tak zgadza się, warto, jest walczyć o marzenia.

Do ich osiągnięcia warto posłużyć się pytaniami i najważniejsze działaniem!!!

Napisz swój cel, narysuj, przyklej w widocznym miejscu!

Skoncentruj uwagę na nim. Nie zostawiaj go tylko w głowie, zapisanie go na kartce, czy namalowanie zdecydowanie wzmacnia koncentrację do osiągnięcia go.

✍️  jak go osiągnąć?
✍️  co może utrudnić jego osiągniecie?
✍️  kto może Ci pomóc?

Po prostu zadawaj pytania i pisz odpowiedzi.
I codziennie zrób choćby jeden mały krok w kierunku jego realizacji.

Załączam cytaty, które są dla mnie inspiracją i wskazówką do osiągania celów.

Celem człowieka jest działanie, a nie myśl, bez względu na to, jak szlachetna by ona nie była.
Bruce Lee

Uświadom sobie, czego naprawdę pragniesz. Dzięki temu przestaniesz uganiać się za motylami i przystąpisz do kopania w poszukiwaniu żyły złota.

William Moulton Marsden

Gdy raz podejmiesz decyzję i konsekwentnie zaangażujesz się w jej realizację, musisz już tylko po prostu powtarzać powyższy proces, aż osiągniesz cel, do którego zmierzasz.
John Fuhrman

Nad jakim marzeniem/celem teraz się koncentrujesz ?

Podziel się w komentarzu, być może Twój cel będzie inspiracją dla innych.

Pozdrawiam Jarek

.

.

 

 

 

 

Scroll to Top