Ale mam szczęście !
- Co dobrego mnie spotkało ?
- Kto był dla mnie wsparciem?
- Co mnie udarowa ło, uszczęśliwiło?
- Z czego Jestem zadowolony zadowolona?
- Co mi się udało zrobić?
Ale mam szczęście ! Read More »
Dzielę się tym jak wygląda moje życie.
Ale mam szczęście ! Read More »
Co ci się sprawdziło?
Poranna rutyna (jedna godzina medytacji w ruchu) 10000 kroków Pisanie książki Włączanie telefonu w tryb samolotowy Picie wody (zwiększenie koncentracji, efektywności) Codzienna wdzięczność Codzienne wysyłanie ofert Codzienne czytanie książki (jedna godzina)
Zasypianie o 22 Przerywanie pracy i robienie innych, mniej znaczących zadań Odkładanie spaceru z 13 na godziny wieczorne (przerwa w trakcie dnia podnosi moją koncentrację) Poranne sprawdzanie informacji o świecie (zabiera czas i spada moja koncentracja i efektywność)
A ty jak możesz podsumować swój tydzień?
Bardzo proste ćwiczenie jest jednym z elementów planowania. Możemy być najlepszymi planistami, ale jeśli nie będziemy sprawdzać tego, co zostało zrealizowane, to nasze plany są fikcją, są bujaniem w obłokach.
W poniedziałek zaplanuj cały tydzień, a w piątek rozlicz się sam przed sobą z tego i pamiętaj, tak jak pisze @gary,
ludzie widzą kilka szczególnych przypadków i myślą, że sukces, który dzieje się w nocy, jest normalny.
Rzeczywistość jest taka, że sukces większości ludzi pochodzi z lat stawiania fundamentów, aby odnieść sukces. Jednak ludzie oczekują, że ich 5. TikTok zapewni im milion obserwujących w ciągu dnia.
Im dłużej możesz być cierpliwy wobec swojego sukcesu, tym szybciej on faktycznie nadejdzie.
Podziel się tym, co zrealizowałeś, a nad jakim zadaniem warto jeszcze popracować.
Dobrego weekendu!
PS
Zaplanuj na weekend bezproduktywność, ona wzmacnia naszą efektywność.
W minionym tygodniu, ech… Read More »
Niedziela upłynęła w dźwiękach mis tybetańskich. Muzyka nazywana jest lekarstwem duszy, jest to fakt bezsprzecznie znany, ale niewiele osób zgadza się z opinią, że może być również lekarstwem dla ciała. Od wielu lat bada się wpływ dźwięków na organizm ludzki – muzykoterapii czy sonoterapii – wykorzystując w praktyce wiedzę o fizycznych właściwościach częstotliwości dźwięku.
Dźwięk jest niezwykle subtelną formą energii, która wpływa na wszystkie formy materii, a także na organizm ludzki. Misy tybetańskie emitują wszystkie częstotliwości, jakich potrzebuje organizm do harmonijnego i zdrowego funkcjonowania, dźwięki słyszalne oraz ultradźwięki o wysokiej częstotliwości, niesłyszalne dla ucha.
Co daje terapia dźwiękiem? Jest przede wszystkim terapią holistyczną, która nie koncentruje się na objawach choroby, ale dociera do przyczyny, która leży często w najgłębszych sferach psychicznych i duchowych człowieka. Te wspaniałe dźwięki działają regenerująco na tkanki, łagodzą ból, poprawiają mikrokrążenie, wzmagają metabolizm.
Taki masaż trwa maksymalnie 30 minut, a po nim – a w zasadzie już w trakcie – odpływamy, czujemy błogość, spokój, lekkość. Fantastyczne uczucie. Za kilka tygodni w mojej ofercie będzie dostępny jako kolejny element treningu mentalnego na redukcję stresu, na poprawę samopoczucia, rozluźnienie, regenerację. Obecnie trenuję na rodzinie, ale niebawem zaproszę was do siebie na wspaniały masaż w dźwiękach misy tybetańskiej.
Co daje masaż dźwiękiem mis tybetańskich?
?wprowadza w stan głębokiego relaksu,
?udrażnia kanały energetyczne,
?poprawia jakość snu,
?niweluje stres, przemęczenie,
?poprawia koncentrację,
?wspomaga procesy rehabilitacji i rekonwalescencji,
?korzystnie wpływa na trawienie, pracę jelit, nerek, układu krążenia.
Dla niedowiarków – wystarczy wyszukać badania naukowe na ten temat. Więcej o tym napiszę w najbliższym czasie.
Dziękuję za wspaniały warsztat i dużą dawkę wiedzy i inspiracji Małgorzacie Bodzek (firma HAGALAZ).
Niedziela w dźwiękach… Read More »
„Zawsze bądź wdzięczny za małe rzeczy… nawet najmniejsze góry mogą ukryć najbardziej zapierające dech w piersiach widoki!” (Nyki Mack).
Pół litra wystarczy … Read More »
Organizatorem spotkania było miasto Radomsko i Starter Radomsko
Opis spotkania na stronie radomsko.pl
PS
To jeden z moich flagowych produktów/warsztatów dla przedsiębiorców.
Efektywność w biznesie – zarządzanie energią osobistą Read More »
W drugim tygodniu ferii w woj. łódzkim miałem przyjemność poprowadzić warsztaty „Sprint do Przedsiębiorczości”.
Przez 5 dni, od 21 do 25 lutego, z uczniami radomszczańskich szkół średnich prowadziłem warsztaty z marketingu, coachingu biznesowego i podstaw przedsiębiorczości.
Jednak nie samym biznesem i pracą człowiek żyje, choć w wielu kwestiach są one mocno zazębione z całym życiem. Jednym z zadań, na które poświeciliśmy ponad 2 godziny było zbudowanie przez uczestników szczegółowej mapy własnych wartości. Spośród 80 przykładów, jak miłość, przyjaźń, rozwój wierność i lojalność, trzeba było wybrać zaledwie 7 (co nie należało do najprostszych zadań); ale jak powiedział kiedyś Roy Edward Disney „Gdy Twoje wartości są dla Ciebie jasne, podejmowanie decyzji staje się łatwiejsze”.
A biznes wymaga od nas podejmowania ważnych decyzji w oparciu o swój kodeks wartości.
Rozmawialiśmy i rozwiązywaliśmy ćwiczenia:
Nie zabrakło miejsca i czasu na rozmowę o zainteresowaniach, pasjach i ambicjach, o tym, co uczniowie chcą robić w przyszłości. Jednym określenie tego, czym chcą się zajmować w przyszłości nie stanowiło problemu, a dla innych takie pytanie było wyzwaniem. Okazało się, że wśród tych ambitnych (bo jak nazwać to, że podczas ferii angażują swój wolny czas w warsztaty) można było zobaczyć przyszłych medyków, grafików, programistów i właścicieli biur eventowych – nawet jeśli nie wszyscy przed spotkaniem byli przekonani, co do wymarzonej ścieżki kariery, z każdym kolejnym dniem zdawali się mieć tę kwestię coraz bardziej wyklarowaną.
Ćwiczenia z treningu mentalnego pomogły popracować i uświadomić sobie jak ważne jest własne nastawienie, jak radzić sobie z porażką, ale też – co jest częstsze niż ktokolwiek przypuszcza – jak nie bać się sukcesu. Było też o tym jak radzić sobie ze stresem, jak się wyróżnić, o podstawach autoprezentacji i gdzie szukać inspiracji.
5 dni które kolejny raz udowadniają mi jak młode pokolenie w Polsce potrzebuje miękkich szkoleń, ale przede wszystkim, by też ich wysłuchać i nie być „wujkiem dobra rada”. Czasem po prostu wystarczy wysłuchać, dać się wygadać bez oceniania.
Mam nadzieję, że w przyszłości poprowadzę kolejne takie warsztaty.
„Sprint do Przedsiębiorczości” – trening mentalny Read More »
Podróże mają magiczną moc uzdrawiania duszy i zdecydowanie pomagają zdystansować się do problemów dnia codziennego. Nie rozwiązują ich bezpośrednio, jednak pomagają przewartościować i spojrzeć na nie jakby z drugiego brzegu rzeki.Martyna Wojciechowska
W poszukiwaniu sensu – mój krótki Vision Quest
Tym razem dla wzmocnienia siły przekazu postanowiłem wybrać się na samotną noc do lasu, spotkać się z matką ziemią.
Od kilku dni zmagam się z kilkoma pytaniami, na które w domu, na spacerze czy w biegu, nie mogę znaleźć odpowiedzi. Trudno mi o pełną koncentrację, która daje możliwość wglądu w siebie. Moja najlepsza technika „narada zarządu”* też nie pomaga. Przypomniałem sobie o tym jak kilka lat wcześniej, podczas tygodniowej wyprawy na obóz medytacyjny, jeden dzień spędziłem w odosobnieniu, milczeniu i bez jedzenia. To był wspaniały czas, w którym „dostałem” kilka odpowiedzi na nurtujące mnie wtedy pytania. Pomyślałem, że jeśli to się sprawdziło, to czemu nie powtórzyć tego raz jeszcze. Tym razem dla wzmocnienia siły przekazu postanowiłem wybrać się na samotną noc do lasu – ja i przyroda/przygodaJ, ja i matka ziemia.
Zacznijmy od tego, czym jest Vision Quest?
To obrzęd przejścia, jakiemu w plemionach południowoamerykańskich poddawani są wchodzący w dorosłość chłopcy. Poprzez konfrontację z ogniem, powietrzem, wodą i ziemią, jak również z własnymi wewnętrznymi żywiołami (np. złością, strachem, czy pożądaniem) zamykają oni pewien okres w swoim życiu, otwierając się na nową rzeczywistość. Od tej pory nic nie jest już takie samo.
W jednej z broszur informacyjnych zachęcających do wzięcia udziału w tego rodzaju praktyce możemy przeczytać:
„Kiedy lato odchodzi i liście zmieniają swe żywe barwy, odpowiadając na głos wewnętrznej tęsknoty, mężczyzna i kobieta pozostawiają za sobą cały świat udając się w ciemne, sekretne miejsce Matki Ziemi, aby umrzeć tam i odrodzić się na nowo. Niczym sucha łupina ziarna ukrywająca nasienie cennego ducha wstępują w ciemność Ziemi pozwalając chłodnej zimie przeniknąć ich ziemskie członki. Bez jedzenia, bez picia, bez żadnego zajęcia, stają twarzą w twarz ze swymi wizjami i snami wyświetlającymi się w obłąkańczym kołowrocie na ekranach ich świadomości. Usta ich spieczone wysychają z pragnienia, a wnętrzności krzyczą. Przenikający ból sprawia, że zapominają, że jeszcze istnieją. Wyrzekając się wszystkiego uwalniają się przede wszystkim od siebie samych. I jak promień światła rozświetlający ciemność grobu, niczym bogowie zmartwychwstają i są wolni, aby iść, dokądkolwiek pragną.” [pisownia oryg.]
Nie wszystkie odosobnienia przybierają tak surową formę, ale istota jest zawsze taka sama. Uczestnicy udają się na pustkowie w poszukiwaniu swojej wizji, odpowiedzi oraz bezpośredniego wglądu w głąb siebie, odkrywają treści niedostępne w codziennym życiu. Dzięki wsparciu natury można znaleźć odpowiedzi na najgłębsze pytania.
Wyprawa do wnętrza
Przygoda zaczęła się od spakowania plecaka, sprawdzenia śpiwora i namiotu. Pomimo tego, że zaleca się zabranie tylko śpiwora i plandeki w razie deszczu, postanowiłem, że moje pierwsze nocne doświadczenie będzie w namiocie. Okazało się to zbawienne kiedy dotarłem na miejsce i przywitała się ze mną plaga komarów.
Moja podróż do wnętrza nie była samotna, towarzyszył mi w niej przyjaciel Snowy. Dla niego to też było fantastyczne doświadczenie, ale o tym później.
Przygotowałem teren do rozbicia namiotu i wykopałem nogą J miejsce na ognisko. Tak, postanowiłem, że takie doświadczenie wspomogę ogniem, który zawsze nadaje majestatyczny klimat.
Szybkie rozbicie namiotu utrudniał Snowy – gdy ja z lewej strony naciągałem sznurki, to on z prawej sprawdzał co to jest i tak kilka rund w koło namiotu zrobiliśmy. Choć odrobinę mnie to irytowało to postanowiłem się nie denerwować, w końcu miałem tu być najbliższych 14 godzin, więc nigdzie się nie spieszyłem.
Z ogniskiem poszło szybciej, Snowy – tym razem w roli obserwatora – przyglądał się co ja za piramidę układam i dlaczego z tego leci dym. Na szczęście nie próbował zwąchać co tam jest.
Namiot przygotowany, ognisko się pali – czas na medytację. A zanim to zrobiłem, to zgodnie z obecnym trendem społecznym obwieściłem światu, że spędzę samotną noc w namiocie. 😀
Przed rozpoczęciem tego rytuału zastanawiałem się czy to będzie jakieś silne uderzenie, czy noc w lesie, na polanie może być dla mnie mocnym doświadczeniem. Może jakieś przebudzenie lub olśnienie? 🙂
Mam za sobą kilka ładnych nocy w lesie, w górach, tylko tam nie siedziałem w jednym miejscu, nie byłem zazwyczaj sam albo tylko przez kilka kilometrów. A jak już coś głośniej zaszeleściło, to zawsze mogłem przyspieszyć i dać dyla. J Tym razem miało być inaczej, bez szybkiego biegania, bez euforii biegacza.
Do zachodu słońca paliło się bardzo małe ognisko. To było piękne przeżycie wpatrywać się w ten ogień, widzieć jak dzień się kończy i zaraz nastanie noc. We mnie wzrastała ciekawość – jaka będzie moja reakcja na to czuwanie w nocy, jakie pojawią się we mnie emocje.
I przyznam się wam, że źle zaplanowałem swoją wyprawę. Za krótko i za blisko cywilizacji. Kilka kilometrów od torów kolejowych to ciągłe przejazdy pociągów, w którymś momencie przyłapałem się na tym, że czekam kiedy będzie słychać kolejny.
Za krótko, ponieważ po całym tygodniu pracy do wyciszenia i oderwania się od wszystkiego pewnie potrzebowałbym minimum 24 h. Gdy to robiłem poprzednim razem to 5 dni już siedziałem w ciszy, medytacji, w górach.
Nie oznacza to jednak, że te błędy nie pozwoliły mi na uzyskanie kilku odpowiedzi.
Jednym z pytań było „czy dobrze zrobiłem przechodząc na 100% działań zawodowych do swojej firmy?”. Poduszka bezpieczeństwa w postaci kilku tysięcy złotych (miesięcznie wpływu z etatu) skończyła się. Teraz tylko moje działania i to, czego nauczyłem się do tej pory. pozwalają mi na zarabianie pieniędzy.
Na to pytanie pewnie odpowiem wam pod koniec roku lub jeszcze później.
Szukałem też odpowiedzi na pytanie: czego mam się nauczyć, co mam zmienić w moim działaniu, ponieważ w ostatnich 3 miesiącach straciłem połowę z moich obecnych klientów – zarówno w treningu biegowym, jak i w treningach mentalnych. Wiem, że część z nich deklaruje, że po wakacjach wracamy do dalszej współpracy, ale to mój „pierwszy raz”, gdy tyle osób zawiesza współpracę.
Zadaję sobie sprawę, że prowadząc swoją działalność nie zawsze jest kolorowo i nie chcę tu skomleć, czy się użalać – jestem z wami po prostu szczery. Piszę to też dla siebie na przyszłość jako taki punkt odniesienia.
Chciałem znaleźć też odpowiedz na pytanie o sens tego co robię. W którą pójść stronę? Czy nadal rozwijać obecne działania (treningi biegowe, mentalne, mental campy, pokonać siebie), czy może podjąć jakieś inne wyzwanie?
Wróćmy do wieczoru i miejsca, które początkowo wydawało się być zwykłym lasem oddalonym kilka kilometrów od mojego domu.
Gdy zaczęło się ściemniać z zaciekawieniem obserwowałem zmieniające się niebo. Fantastycznie móc mieć czas na to, żeby obserwować jak się zmienia to, co widzę i słyszę ptaki, szum lasu. Uwielbiam to i nagram, żeby móc słuchać tego w domu, gdy pracuję. Zdziwiła mnie dzika samotna kaczka przelatująca nad moją polaną, przykuła moją uwagę tym, jak głośno piszczała. Dziwne, bo za kilka minut wracała, tak jakby do sklepu po zakupy się wybrała, złoszcząc się i krzycząc, że o czymś zapomniała.
Sam zachód słońca pozwolił się wyciszyć, zacząć bardziej uważnie obserwować swoje myśli, nie zatrzymywać się na nich, pozwalać im płynąć. Snowy uspokoił się i siedział przed namiotem z nastroszonymi uszami. Byłem spokojny, wiedziałem, że mam najlepszy alarm bezpieczeństwa na świecie ze sobą.
Nie patrząc na zegarek nie mogę wam powiedzieć jak szybko mijał czas, za to mogę powiedzieć, że w tej prostocie, tym zimnym śpiworze (w nocy było 8 do 10 stopni) była jakaś magia, której jeszcze nie potrafię opisać. Czułem ogromny spokój, czułem się bezpiecznie pomimo świadomości tego, że może pojawić się jakiś psychol lub dziki, które są czasami nie do okiełznania.
Swobodny wdech i wydech, koncentracja na oddechu, gdy tylko moja głowa odpływała w świat horrorów. Doświadczanie tego cudownego bycia sam na sam z przyrodą, widok gwiaździstego nieba i świeże rześkie powietrze, to był miód na nurtujące mnie pytania.
Noc była cicha i spokojna, oprócz kolejnych pociągów oczywiście. J Przeżyłem też wspaniałą chwilę, gdy Snowy przyszedł i położył się na moich nogach, wtulił się, a ja czułem jak on się uspokaja, jak odpoczywa. To był fantastyczny moment, nigdy wcześniej nie pozwalał tak się przytulać. Najwyraźniej jemu ten nasz wspólny czas też się podobał.
Był też moment wzrostu ciśnienia i przebudzenia, kiedy to dzik, tuż przed wschodem słońca, postanowił wyjść z lasu na jogging. Coś jego kondycja była marna, bo głośno sapał, co sprawiło, że ja i Snowy stanęliśmy na równe nogi. Taka miła pobudka z jego strony. Na szczęście nie biegł w naszym kierunku, nawet nie zwrócił uwagi na światło z czołówki.
Po takim wystrzale adrenaliny ciężko zmrużyć oko, więc kolejny raz swobodny wdech i wydech, pozwoliłem by myśli płynęły, nie zatrzymywałem żadnej z nich. Uwielbiam tę instrukcję jak pozwolić sobie na totalny reset głowy.
Nadszedł magiczny wschód słońca, choć miejsce zwyczajne, to wschód i jego magia zawsze wprowadza mnie w refleksję i porusza moje serce. Uwielbiam takie momenty, te chwile, gdy słońce zaczyna oświetlać coraz mocniej przestrzeń, widać mgłę unoszącą się nad polaną, słychać śpiew ptaków. To jest takie codzienne, ale jest w tym dużo magii, czegoś czego jeszcze nie potrafię opisać słowami. A Snowy! Żebyście widzieli jaki był szczęśliwy, biegając po łące cały mokry od rosy.
To był kolejny wspaniały moment zachwytu dla mnie i taka refleksja, że nie trzeba jechać daleko, że nie potrzeba tygodnia wolnego – wystarczy jeden wieczór, noc, zachód i wschód słońca. Ważne jest łapać momenty, uchwycić w tym coś dla siebie i zabierać to ze sobą.
Czy przyszły odpowiedzi na moje pytania? Na kilka, może nawet nie tych, z którymi tam szedłem. Jak mogę podsumować swoje przemyślenia?
Realizuj swoje wyzwania, czerp z tego radość i energię.
W spokoju, ciszy i zaufaniu do siebie jest siła. Pozwalaj sobie na to częściej.
Poradzisz sobie w trudnych momentach, ale nie zapominaj o codzienności, bo w niej jest klucz do osiągania swoich celów.
Sensem jak dla mnie jest doświadczanie być tu i teraz. Bez oceniania siebie. Po prostu być tu i teraz.
Dziękuję wam za te kilka minut poświęcone na moje przemyślenia.
Zapraszam do śledzenia bloga i Facebooka. Teraz częściej będzie o treningu biegowym czy mentalnym, ale też o górach, wyprawach i rozwoju mojej firmy.
A zapomniałbym się pochwalić, że tuż po wschodzie słońca zebrałem jeszcze torbę grzybów. Niedzielny obiad skończył się smażonką.
Dla kogo jest taki trening ?
Dla poszukujących:
Po co?
Lepiej nie zaczynaj od tego pytania. Po prostu zrób, jeśli się nie spodoba, to najwyżej stracisz jeden wieczór.
Ważne!!!
Zanim jednak to zrobisz, sprawdź czy miejsce, do którego się wybierasz jest bezpieczne. Poinformuj też kogoś z bliskich gdzie się wybierasz i o której zamierzasz wrócić. Możesz też zabrać gaz, żeby poczuć się bezpieczniej, ale też ochronić się w przypadku jakiegoś nieproszonego gościa.
To jeszcze na koniec… Już w najbliższych miesiącach zapraszam na wyprawy w góry. Jedna jest tylko dla kobiet – Wilczyce na szlaku link do ofert tutaj. Dla mężczyzn jeszcze jest w fazie opracowywania, ale już dziś mogę powiedzieć, że w drugiej połowie października planuję 4 dni wędrowania.
*Narada zarządu – to moja autorska nazwa do ćwiczenia, o którym usłyszałem od Mateusza Kusznierewicza. Idziesz do parku, kawiarni, lub siadasz w swoim ulubionym fotelu u siebie w domu. Przez godzinę nic nie robisz, siedzisz i słuchasz tego, co przelatuje przez twoją głowę. Na koniec wyciągasz notatnik i spisujesz pomysły, wnioski, uwagi jakie się pojawiły. Zrobię o tym ćwiczeniu osobny artykuł.
W poszukiwaniu sensu – mój krótki Vision Quest Read More »
Za chwilę minie tydzień jak zsiadłem z roweru po 800 km przygody wschodnią ścianą Polski.
Ten cudowny czas to kolejne doświadczenie i poznawanie samego siebie. Poznawanie i eksperymentowanie, sprawdzanie, co może zadziałać, a co warto odpuścić.
To już 5. edycja projektu Pokonać Siebie, w której jestem organizatorem, liderem, kompanem do rozmów i przyjacielem.
Te wyjątkowe dni zawsze są dla mnie czasem sprawdzianu – tego jak poradzę sobie w zarządzaniu zespołem w kryzysie, jak poradzę sobie z trudnymi momentami, jak poradzę sobie, gdy wydarzą się nieprzewidziane sytuacje.
Zacznijmy od początku… Dla niewtajemniczonych – mam wspaniałego przyjaciela, który po wypadku komunikacyjnym dostał drugą szansę na życie na 100%. I to dla niego od 2017 roku organizuję raz w roku wyjazd rowerowy, który nazwaliśmy Pokonać Siebie.
Więcej o początkach akcji Pokonać Siebie w reportażu TVN-u. (link do filmu)
Dlaczego Pokonać Siebie?
W dużym skrócie: „Gdy pokonasz samego siebie, to nikt nie jest już w stanie ciebie pokonać”.
Pokonać Siebie to nie jednorazowa przygoda – to codzienne działania, to droga ku lepszemu życiu. Każdy z nas ma momenty cudowne i momenty trudne. Tylko od tego jak na nie spojrzymy, jak je będziemy odbierać, będzie zależało jak będzie wyglądało życie w przyszłości.
Teraz zapraszam cię do wspólnej podróży przez piękne tereny naszej ojczyzny.
Zaczęło się od wspólnej foty w Kamieńsku pod Urzędem Miasta, i w drogę. Zanim wsiedliśmy na rowery rozsiedliśmy się wygodnie w autobusie. Kierunek Ustrzyki Górne. To tam miała zacząć się nasza wyprawa czy też przygoda.
15 osób to dla mnie duże wyzwanie logistyczne i organizacyjne, a przede wszystkim zadanie, by tak poukładać relacje w drużynie, żeby nie było za dużo spięć. Bo to, że one się pojawią – jest oczywiste. Tak się dzieje kiedy pojawia się zmęczenie, gdy ścierają się indywidualne cele i cel całego zespołu jakim jest pokonanie ponad 800 km w 7 dni.
Pierwszy dzień to 80 km i wydawało się, że będzie z górki skoro wyjeżdżamy z gór na niziny i wyżyny. Jakież było nasze zdziwienie, kiedy widzieliśmy kilka wymagających atrakcyjnych podjazdów. Wspaniałe słońce (nawet za bardzo wspaniałe) – tu kolejna lekcja uważności dla mnie, bo spaliłem nos tak, że w kolejnych dniach wyglądałem jak Rudolf Renifer z czerwonym nosem.
Pierwszego dnia pojawiły się kryzysy komunikacyjne i fizyczne. Zatrzymam się na tym komunikacyjnym. W pewnym momencie podzieliliśmy się na dwa zespoły – jeden jechał drogą szutrową, a drugi wybrał szybkie zjazdy i mocne podjazdy asfaltem. I nie byłoby w tym nic szczególnego gdyby nie fakt, że ten drugi zespół mocnych kolarzy szosowych bardzo się podzielił i każdy na obiad przyjechał sam. To niedopuszczalne przy takiej akcji. Konieczna była krótka i dosadna rozmowa, że tu nikogo nie zostawiamy samego, a na tych, którzy osłabną w którymś momencie trzeba cierpliwie czekać. Obiad mieliśmy na pięknym tarasie widokowym, więc szybko wróciły uśmiechy. Ten dzień był mocnym przetarciem przed kolejnymi, w których miało być już bardziej płasko i więcej kilometrów.
Mógłbym tak opisywać każdy dzień, lecz nie z takim zamiarem siadałem do pisania tego tekstu.Każdy dzień możecie zobaczyć w telegraficznym skrócie na filmach, które przygotowała Dorota. Jeszcze raz bardzo serdecznie jej za to dziękuję.
Chcę wam powiedzieć, że każdego dnia było bardzo dużo rozmów, ale i jazdy w ciszy, skupieniu. Te wyjazdy dają możliwość obserwacji zachowań, radzenia sobie z kryzysami. Te wyprawy dużo uczą jeśli jesteś uważny. Uczą jak się komunikować pomimo niewygody, gdy tyłek boli od siodełka, a przed tobą perspektywa kolejnych godzin w drodze.
Wyprawy uczą i pokazują jak wiele jest determinacji i wytrwałości gdy mamy realny cel do osiągnięcia.
Uczą jak być wsparciem dla innych i dla siebie, jak nie oceniać tylko przez pryzmat swojego doświadczenia.
Udział w takim wyzwaniu-przygodzie to fantastyczne doświadczenie trudu drogi, która jest czymś więcej niż pokonaniem kolejnych kilometrów. To jak wydarzenia pojawiające się w naszym życiu i tak samo warto jechać lub iść dalej, nie zatrzymywać się na zbyt długo. Nie warto kopać dołu, tylko wspinać się na kolejny szczyt.
W tej wyprawie można zobaczyć jak Michał, któremu trudność sprawia poruszanie się o kuli, na rowerze czuje się jak ryba w wodzie. Można powiedzieć, że to jego naturalne środowisko. Trudno go zatrzymać w tym jego transie.
Dziękuję, że mogę uczestniczyć i być naocznym świadkiem tej drogi. Przebywanie z nim daje mi siłę gdy sam mam trudne momenty lub wątpliwości.
Wiem, że Michał już odlicza dni do kolejnej wyprawy, dla niego to nagroda za trud rehabilitacji. To moment, w którym wokół niego jest dużo ludzi. Bo tak na co dzień, jakoś trudno jest wielu zadzwonić, umówić się na rower czy piwo. Nie wiem czy to wynika z lęku przed kontaktem z osobą z niepełnosprawnością, czy może z braku czasu.
Wiem za to, że gdy Michał wraca z rehabilitacji to często ma dużo wolnego i chętnie wyskoczy na rower lub pogadać.
Od niego, jak i innych osób z niepełnosprawnością, można czerpać dużą inspirację do życia na 100%, zrozumieć, że gdy jesteś zdrowy to nic cię nie ogranicza bardziej niż twoja głowa, twoje wymówki, twoje lenistwo. Jednak po chwili spędzonej z aktywną sportowo osobą z niedowładami, możesz dostać olśnienia. Docenisz to, co masz, zamiast narzekać na braki, i zaczniesz działać. Tego ci z całego serca życzę.
Co mówi Michał, gdy go zapytasz jak się czujesz? „W życiu lepiej nie było!”.
Ty też możesz być optymistą i możesz każdego dnia chwytać życie w swoje ręce, iść przez nie jakby było cudem. Nie odbieraj sobie tej radości z życia.
Kolejna wyprawa planowana jest na 2022 rok. Naszym celem jest przejazd z Rzymu do Lizbony, to ponad 3000 km. Żeby Michał mógł się odpowiednio przygotować – zorganizowałem dla niego zbiórkę na zakup specjalistycznego trenażera, na którym będzie mógł zimą pokonywać kolejne kilometry.
Link do zrzutki:
https://zrzutka.pl/pokonac-siebie-zrzuta-na-trenazer-dla-michala
Linki do poszczególnych dni wyprawy:
1 dzień
2 dzień
3 dzień
4 dzień
5 dzień
6 dzień
7 dzień
Ty też możesz być optymistą i każdego dnia chwytać życie w swoje ręce … Read More »
cd…
Drugiego dnia, mogę powiedzieć, że zadziałało prawo Murphy’ego*: „Jeśli coś może zawieść, to zawiedzie”.
Do hotelu pojechałem, po drodze uciąłem sobie pogawędkę z taksówkarzem i nawet okazało się podczas rozmowy, że zna moje rodzinne strony. Kiedyś pracował w okolicy. Zawsze powtarzam, że świat jest bardzo mały. Po 15 minutach dotarłem na miejsce, do Hotelu SiLL. Jeszcze tylko ten rachunek 45 zł za kilka minut wygody. Kielce to jednak stan umysłu…
W hotelu szybki meldunek, pokój mam na 5 piętrze, na szczęście jest winda – jestem mega zmęczony i nawet nie wyobrażam sobie co jest z moimi stopami bo każdy krok nadal sprawia wielki ból. Wysiadam z windy i tu niespodzianka – pokój mam na końcu korytarza. Brawo ja!
Wchodzę i nie wiem czy się kąpać czy zamawiać coś do jedzenia. Padło najpierw na posiłek, w oczekiwaniu zdążę się ogarnąć. Skończyło się na pizzy, bo tajska już zamknięta. Zamawiam jakąś pikantną, pani szybko przyjmuje zamówienie, dodatkowo biorę piwko tak na osłodzenie ran po całym dniu. Realizacja zamówienia do 1 h. To rozsądny czas jak na niedzielny wieczór. Biorę się za ogarnięcie siebie. Czas zdjąć buty, aż się tego boję czy będę mógł dalej wędrować czy moja wyprawa okaże się totalną klapą.
Buty zdjęte, choć nie było łatwo. Ściągam skarpetki – o zapachu nie będę nic pisał. ☻ Ku mojemu zdziwieniu stopy nie wyglądają najgorzej, na poduszkach nie mam odcisków, to „tylko” odparzenia. Pięty już wczoraj „załatwiłem”, ale dziś nie powiększyły się pęcherze. Płyn, który się tam zebrał nadal jest, więc całe szczęście nie popękały (nie przebijam pęcherzy ponieważ ten płyn, który się zbiera pod skórą, to naturalny opatrunek).
Posiedziałem trochę pod tym prysznicem chcąc jak najbardziej schłodzić stopy zimną wodą.
Co do zamówionej pizzy to prawo Murphy’ego zadziałało i tu – pizza dojechała dopiero na 21.30, a do tego jeszcze nie spakowali piwa. Ech…
Jedzenie na noc tak ciężkich potraw to nie jest dobre pomysł. Budziłem się w nocy i miałem jakieś koszmary. Mniejsza o to, spodziewałem się takiej reakcji jedząc pizzę w nocy.
Poniedziałek – dzień 3. Wstaję o 5, za oknem mocno pada. Wyjście o 6 rano traci sens, przed 7 ma się wypogodzić. Szkoda moczyć buty. Szykuję się, ubieram, zamawiam taxi (tym razem już z innej opcji, podobno najtańsza w mieście).
Przed 7 melduję się w miejscu, w którym wczoraj skończyłem wędrowanie Szlakiem Świętokrzyskim. O dziwo, za taxi płacę 21 zł.
Ruszam w drogę, mam do pokonania 36 km, pierwszych kilka kilometrów jest asfaltem.
Pierwsze 2 km przeszedłem wzdłuż drogi 73, przyjemności zero – samochód za samochodem, jeden wielki ryk. Gdzie moja wczorajsza cisza?! Nogi nadspodziewanie dobrze funkcjonują, nie odczuwam jakiegoś większego napięcia czy też bólu. Tuż przed skrzyżowaniem powinienem skręcić w prawo i obejść cały wiadukt. Spojrzałem na mapę, widzę, że jest jakaś ścieżka po prawej stronie i przy samym lesie, więc wybrałem tę drugą opcję. To taki mój autorski skrót. Pierwsze 50m ok, jest droga, kolejne 500 m jest super ścieżka przy samym lesie i tu się kończy mój super pomysł. Ścieżka też się skończyła, przyszło mi iść wzdłuż siatki odgradzającej las od drogi. Do lasu przez krzaki nie dało wejść. Człowiek się uczy całe życie, a i tak umiera wiadomo jaki.
Buty zmoczone bo trawa po kolana, a wcześniej przecież padało. Cały misterny plan w piz…
No cóż, bywa i tak. Po kilkuset metrach udało się wejść do lasu i odnalazła się zaginiona wcześniej ścieżka. Takim sposobem przeszedłem jeszcze z 3 km i przepustem dla zwierzyny udało się przejść na drugą stronę drogi S7. Dalej już bez kombinowania poszedłem zgodnie z mapą i wytyczoną na niej trasą. Ten dzień nie zakładał jakichś większych podejść czy zejść.
W końcu miałem ciszę, las i mogłem odpocząć i zmierzać w kierunku mety. Mój plan B oddalał się (zakładałem, że jak nogi będą mocno boleć to po 20 km szukam noclegu i wydłużę trasę o jeden dzień). Do 10 km wyszło poniżej 2 h, co było dobry czasem. Po drodze minąłem wioskę Tumlin, skąd udałem się w kierunku Rezerwatu Kręgi Kamienne.
„Prawdziwym skarbem rezerwatu są wychodnie geologiczne dolnotriasowych piaskowców, tzw. „piaskowców tumlińskich” oraz ich odsłonięcia w sąsiadujących z rezerwatem starych wyrobiskach i kamieniołomie „Gród Tumlin”. Skały te to jedyny w Polsce przykład odsłonięcia na powierzchni typowych kopalnych osadów eolicznych (wydmowych). Piaskowce charakteryzują się wielkoskałowym, przekątnym warstwowaniem oraz ciekawą, czerwonobrunatną barwą, pokrytą zielonkawym mchem i patyną. Obecność tych powstałych 240 milionów lat temu w dolnym triasie skał powoduje, iż Kręgi Kamienne są miejscem licznych wycieczek geologów i geografów z całej Polski.”**
Cudowne widoki, ale jako typowy Polak – zawsze mogę się do czegoś przypieprzyć… Cały obszar kamieniołomu jest otoczony drutem kolczastym. To raczej nie jest odpowiednie zabezpieczenie przed ludźmi, a szczególnie przed dziką zwierzyną (drut rozmieszczony w odstępach co 40 cm na drewnianych palach).
Dość geografii i ekologii, idziemy dalej. Dziś mam power, więc niektóre zejścia delikatnie zbiegam, co może pomóc mi zdążyć dotrzeć do Kielc na 16 (odjazd ostatniego busa Kielce- Piotrków Tryb.). Pięć kolejnych kilometrów bardzo szybko minęło, Po drodze przeszedłem przez Wykleńską 401 m n.p.m. i Kamień (piekło) 399 m n.p.m.
„Skałki Piekło znajdują się w szczytowej części góry Kamień (399 m n.p.m.) w paśmie Wzgórz Tumlińskich. Stanowią je naturalne wychodnie piaskowców, które wyraźnie różnią się jednak od skał, jakie spotykamy na innych wzniesieniach tego pasma.”***
W tym dniu również mijałem po drodze większe lub mniejsze wioski. Ścieżka z lasu zaprowadziła mnie na drogę 74, gdzie po około 500 metrach skręciłem w spokojną, mało uczęszczaną uliczkę i kierowałem się w kierunku wzniesienia Cisowa, tam planowałem odpoczynek.
Jak wiele szczytów i ten na Cisowej trudno było odnaleźć więc postanowiłem zatrzymać się w jakimś ciekawym miejscu i po chwili była piękna polana. Poleżałem tak jakieś 15 min w tym czasie sprawdziłem, że nie ma szans na dotarcie na godzinę 16 do Kielc, więc mogę już sobie pozwolić na swobodniejsze maszerowanie i częstsze postoje (choć jakoś ich nie lubię, wolę wcześniej dotrzeć do celu niż odpoczywać po drodze).
Teraz zostało tylko 16 km i meta mojego wyzwania. Już myślami byłem przy zimnym piwku leżąc sobie na jakiejś polanie. Trochę wędrowania przede mną, więc nie było co za dużo o tym myśleć. Dalej w drogę. Dziś mój plecak odciążyłem o jakieś 1,5 kg zostawiając termos i parę innych zbędnych rzeczy w hotelu. I taka zmiana sprawiła, że plecak zdecydowanie przyjemniej się dziś niosło. To jest kolejna lekcja, że co jak co, ale pakowanie plecaka to bardzo istotna sprawa, tak istotna jak dobre buty.
Na szczyt Barania 427 m n.p.m. prowadzi mało przyjemne, długie podejście, ciągnie się i ciągnie, końca nie widać, a na dodatek od połowy ma „cudowne” utwardzenie drobnym kamieniem, który „masuje” odpowiednio stopy. Takie podejścia idzie się po prostu na zaliczenie – krok za krokiem. Na tym podejściu nawet na chwilę wyjąłem płaszcz przeciw deszczowy wydawało się, że burza mnie nie oszczędzi, a jednak. Zdążyłem zrobić zdjęcie i po deszczu, po burzy. Dłużej trwało zakładanie i zdejmowanie peleryny niż sam opad.
Po drodze zrobiłem sobie jeszcze zdjęcie z krową (to już widzieliście). Dzisiaj szło mi się o niebo lepiej.
Jeszcze dwa małe podejścia i moim oczom miała ukazać się Kuźnica czyli meta mojej przygody. Te podejścia nie są jakoś bardzo wymagające, więc szybkim tempem zmierzam na zimne piwko. Jakieś 2 km przed końcem spotkałem panią, która przygotowywała słomę do belowania. Zapytała mnie gdzie idę. Odpowiedziałem, że już w zasadzie kończę moją wędrówkę. Przeszedłem cały Szlak Świętokrzyski. Była zainteresowana gdzie się zaczyna i jak się to idzie, przecież nie ma tu żadnych znaków. Pokazałem pani, że tuż obok jej pola na drzewie namalowany jest czerwono-biało-czerwony znak i dzięki takim oznaczeniom można przejść cały szlak. Zapytała następnie ile to kilometrów. Mówię, że 100 km. Podsumowała to słowami: „Panie, choćby mi płacili to i tak bym tego nie przeszła, a po co tak łazić jakby roboty nie było przy domu”.
Uśmiechnąłem się i dalej w drogę. To już naprawdę ostanie chwile na szlaku, jeszcze kilka oddechów w lesie, kilka cudownych chwil, że udało się przejść. Wychodzę na skraj i w oddali widzę domy. Wiem, że to już tu dosłownie 200, no może 300 m i czeka na mnie zimne piwko w sklepie.
Na rogu ulicy jest sklep po lewej i prawej stronie, wchodzę do tego po prawej i kupuję dwa Żywce zero. Idę na koniec szlaku. I tu niespodzianka – nie mogę znaleźć kamienia z czerwoną kropką oznaczającą koniec lub początek szlaku. Siadam, sprawdzam na mapie, no niby gdzieś tu, ale ostatecznie okazało się, że zawędrowałem za daleko. Kamień znajduje się przy samym sklepie, umiejscowiony jest przed ogrodzeniem. Przechodziłem obok niego i nie zauważyłem. To pewnie przez to, że myśli były już przy chłodzeniu. ? Moja uważność znowu pogroziła mi palcem.
Szybka fota i idę na polanę, rozkładam koc i w końcu mogę napić się piwka.
Trzy dni wędrowania, ponad 100 km w nogach, a co za tym idzie: kilka odcisków, parę tysięcy spalonych kalorii, jedno odwodnienie (za to jakie!), odparzone stopy i już właśnie moja przygoda dobiegła końca.
A, jeszcze pozostało jakoś wrócić do domu. Tu z pomocą przyszła mi Lidzia, która mieszka niedaleko i podwiozła mnie do Piotrkowa, a po drodze poczęstowała wspaniałym obiadem. Serdecznie dziękuję.
Wędrowanie Szlakiem Świętokrzyskim – podsumowanie trzech dni w trasie
Pierwszy dzień:
– 21,5 km na szlaku (+ 7 km poza),
– 625 m w górę i 593 m w dół,
– 5 godzin wędrowania.
Drugi dzień:
– 38 km na szlaku,
– 1175 m w górę i 1218 m w dół,
– 11,5 godzin wędrowania.
Trzeci dzień:
– 37 km na szlaku,
– 973 m w górę i 1042 m w dół,
– 8,5 godzin wędrowania.
To daje bardzo przyjemny łączny czas przejścia 25 godzin.
Koszty:
Bilet Piotrków – Kielce 28 zł
Kielce – Opatów 14 zł
Jedzenie dzień pierwszy 61 zł
Nocleg (+ obiad i śniadanie) 90 zł
Jedzenie dzień drugi 62 zł
Nocleg 123 zł
Taxi – 45 zł i rano 21 zł
Dzień trzeci
Jedzenie 16 zł
Całkowite koszty 460 zł
Moje rady
Gdy będziesz planował przejść samotnie ten szlak, pierwszego dnia zrób trasę ponad 30 km, to znacznie poprawi komfort wędrowania w kolejnych dniach.
A najlepiej jeżeli masz czas i to jest dopiero początek twojej przygody z wędrowaniem, to polecam rozłożyć tę trasę na 4 dni.
Pamiętaj, że meta i start mają odrobinę utrudniony dojazd i odjazd, więc dołóż kilka godzin w swoim planie.
Buty na letnie gorące dni – krótkie, przewiewne sandały też byłyby bardziej ok, niż te, które zabrałem.
* Prawa Murphy’ego – zbiór popularnych, często humorystycznych powiedzeń, sprowadzających się do założenia, że rzeczy pójdą tak źle, jak to tylko możliwe.
** https://swietokrzyskie.travel/informator_turystyczny/natura/kregi_kamienne
Wędrowanie Szlakiem Świętokrzyskim – dzień 3 Read More »